Żegnamy Annę Zalewską. Co po sobie zostawiła?


Trwający trzy i pół roku serial o Annie Zalewskiej w fotelu ministra edukacji kończy się jak ostatni sezon „Gry o tron” – zgliszczami otaczającymi główną bohaterkę. Samą Zalewską czeka jednak happy end – Bruksela

Jak podsumować prawie 43 miesiące urzędowania Zalewskiej w MEN? Miłośnicy kina skandynawskiego lat 70. mogliby porównać Zalewską do Egona z popularnej, duńskiej serii komedii o gangu Olsena – każdy jej genialny plan kończył się katastrofą, której próbowała zapobiegać, wpadając w jeszcze większe tarapaty. Różnica taka, że tam bywało śmiesznie, a tu mamy dramat.

Zdaniem wielu nauczycieli Zalewska bez dwóch zdań zasłużyła na jedynkę – w ostatnich latach Związek Nauczycielstwa Polskiego wystawiał jej w czerwcu „świadectwo szkolne” pełne ocen niedostatecznych. Ale od partii rządzącej otrzymała „jedynkę” na liście wyborczej do PE. Za co ta nagroda? Najwidoczniej polityka Zalewskiej w MEN nie tylko była zgodna z oczekiwaniami partii, ale okazała się pod tym względem wręcz prymusem.

Przyznać trzeba, że do takiej roli świetnie się nadawała. W przeszłości była nauczycielką i wicedyrektorką szkoły, a zatem nie można jej było odmówić formalnych kompetencji. Jednocześnie ze szkołą nie była związana już od dawna, od 2007 r. zasiadała w Sejmie, a jako posłanka zajmowała się np. farmami wiatrowymi, a nie edukacją. Od kilkunastu lat to polityka, a nie szkoła była jej naturalnym środowiskiem. Było więc jasne, wobec kogo będzie lojalna…



(…)

 

Piotr Skura

 

Więcej – tylko w Głosie nr 23 i w e-wydaniu



Pozostałe artykuły w numerze 23/2019: