Felieton: Mały sabotaż


Kiedy byłem dzieckiem, ojciec – rocznik przedwojenny – próbował uczyć mnie technik małego sabotażu. Na większy sabotaż byłem jeszcze za smarkaty. Nie chciałem się jednak uczyć ani jednego, ani później drugiego, ponieważ nie sądziłem, że może mi się to do czegoś przydać. Przecież okupacja się nie powtórzy. Władza jest po to, aby obywatelom pomagać, a ojczyźnie służyć.

W piątek 25 października br. była w mojej szkole kontrola. Przetrząśnięto sale lekcyjne, zajrzano do gabinetu dyrekcji, sprawdzono strych i piwnicę, kazano pootwierać szafy pancerne. Podobno szukano dowodów, że skrycie obchodzimy zakazane święta i czcimy tęczowego cielca. Na pewno gdzieś – rozumował surowy inspektor – odbywa się antypaństwowa impreza. Ta cisza na korytarzach i pełna skupienia nauka w salach są zbyt podejrzane. Gdzie schowaliście dowody przestępstwa?

Nie było mnie wtedy w szkole, gdyż korzystałem z zaproszeń od zaprzyjaźnionych placówek. Kiedy parę dni temu w jednej z nich zapytano, czy miałbym ochotę wpaść na zabawę z okazji Dnia Kundelka, pomyślałem, że chyba głuchnę. A to w mojej rodzinie choroba dziedziczna. Na pewno powiedziano nazwisko jakiegoś ważnego patrioty, a ja z powodu utraty słuchu usłyszałem coś zupełnie innego. W prestiżowym liceum Dzień Kundelka? Na nieszczęście wzrok mam jeszcze gorszy niż słuch, więc zdało mi się, że osoba dziwnie do mnie mruga, gdy mówi o kundelku. A zatem mam jeszcze omamy.

(…)



Dariusz Chętkowski

Więcej – tylko w GN nr 45 (e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 45/2019: