Jak młody człowiek ma potrzebę buntu, to wizja czarno-białego świata, wspólnego wroga, bardzo działa na wyobraźnię


Ze Stanisławem Czerczakiem, działaczem społecznym, edukatorem, ekspertem ds. przeciwdziałania radykalizacji w środowisku młodzieżowym z Instytutu Bezpieczeństwa Społecznego, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

W notce zamieszczonej na stronie fundacji IBS czytamy o Panu: „W przeszłości, w latach 90. związany z ruchem neofaszystowskim oraz pseudokibicowskim”, „Większość dorosłego życia poświęcił na przeciwdziałanie zjawiskom dyskryminacji, nietolerancji i nienawiści”. Ile Pan ma lat obecnie, a ile miał, kiedy zetknął się z tymi grupami?

– Teraz mam 40 lat. Po raz pierwszy zetknąłem się z tymi ruchami, kiedy miałem lat 14. Byłem w tym przez około pięciu lat, między 1994 r. a 2000 r.

Zradykalizował się Pan w bardzo młodym wieku. Proszę na swoim przykładzie opowiedzieć, jak przebiegał ten proces?

– Czułem się wykluczony na podwórku, byłem dzieckiem, które jako jedyne miało rodziców z wykształceniem wyższym, do tego chodziłem do prywatnej szkoły, która była pierwszą taką placówką w moim mieście. Zawsze miałem poczucie, że odstaję, przynajmniej od tej grupy z podwórka. Rodzice bardziej wypełniali rolę rodziców/dziadków niż partnerów rozumiejących problemy dorastającego nastolatka, bo byłem długo wyczekiwanym dzieckiem. W szkole podstawowej dobrze się uczyłem, startowałem w olimpiadach, nie miałem kłopotów z nauką, dlatego być może moje problemy nie zostały zauważone. W liceum nauka zupełnie przestała mnie interesować i mimo że ja i moi koledzy mieliśmy już na ubraniach różne emblematy neofaszystowskie, to nie musieliśmy się z niczego tłumaczyć. Może nie były one takie oczywiste, nie były to swastyki, ale można było z nich wiele odczytać.

Wpadł Pan w te sidła z kolegami? Jak wyglądał ten pierwszy kontakt?

– Moja sąsiadka poznała chłopaka rok starszego ode mnie, który był już zradykalizowanym skinheadem. Zakolegowałem się z nim. I tak to się zaczęło, krótko mówiąc. Ten pewien rodzaj alienacji, paradoksalnie doprowadził mnie do skrajnej grupy, której sednem działania było wykluczanie osób, które jak się nam wydawało, były inne, jak mówiliśmy „nienormalne”. Moja potrzeba buntu była tak silna, że ostatecznie wszedłem w to wszystko.

(…)



Chcesz wiedzieć więcej? Czytaj Głos Nauczycielski (nr 47, e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 47/2021: