Metoda „na głupiego”


Tak jestem zawalony robotą, że nie zdążyłem w pracy zgłupieć. Widowiskowo, żeby dyrekcja nie miała wątpliwości. Uświadomiłem sobie, jak wielki błąd popełniłem, gdy szefowa wezwała mnie do gabinetu i obdarzyła nową funkcją. Roboty od groma, pieniędzy zero, czyli w szkole norma. Ale dlaczego akurat ja?

W długiej rozmowie dowiedziałem się, że w liceum, podobnie jak w całym kraju, mądrych zostało niewielu. Większość do niczego się nie nadaje, z wyjątkiem wyciągania ręki po 500+ i inne dary władzy. Nie nadają się, wszystko psują, strach im cokolwiek powierzyć. Mądrzy muszą szkoły i ojczyzny pilnować, czuwać, poprawiać, inaczej wszyscy zginiemy. Dlatego po głębokim przemyśleniu sprawy szefowa powierza mi tę funkcje, bo nie ma komu.

No cóż, moja wina. Kolega – prawdziwy tytan intelektu – pierwszy przewidział, co tu się święci. Jak tylko stuknęła mu czterdziestka, zaczął prawić dyrdymały i narzekać na fatalną kondycję psychiczną. Regularnie mylił miejsca dyżuru, więc jak miał być na parterze, to szedł na boisko, a jak na boisku, to maszerował na trzecie piętro. Dyrekcja uznała, że zgłupiał. Tak to już jest z facetami po czterdziestce – brzuch im rośnie, a rozum maleje. W ślad za nim poszło natychmiast dwóch innych, którzy do tej pory znani byli z błyskotliwego poczucia humoru, ciętej riposty oraz pięknej polszczyzny. Teraz zaczęli gustować w prymitywnym dowcipie, jąkali się przy co drugim słowie, za to rechotali bez opamiętania i jak na zawołanie. Przekonali szefową, że rozum im wyparował.

(…)

Dariusz Chętkowski

Więcej – Głos Nauczycielski nr 43  (e-wydanie)





Pozostałe artykuły w numerze 43/2019: