Dyrektor po spotkaniu z uczniami na temat szczepień: Miałem telefony anonimowe…


Z Maciejem Trzmielem, dyrektorem Zespołu Szkół Ekonomicznych im. Św. Augustyna w Częstochowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Dyrektorzy szkół zebrali od rodziców 48,3 tys. deklaracji o chęci zaszczepienia uczniów powyżej 12. roku życia. Wcześniej zaszczepiło się niecałe 30 proc. dzieci. Czy wizyta prof. Krzysztofa Simona u Was przekonała uczniów Waszej szkoły do szczepień?

– Ta wizyta zbiegła się w czasie ze zbieraniem deklaracji w szkołach, ale zaplanowana była znacznie wcześniej. Pytań było wiele, a dyskusja ciekawa, ale jej efektu nie poznamy z dnia na dzień. Efekt edukacyjny pojawi się dopiero za jakiś czas. Możliwe, że młodzież przekona do szczepień także osoby ze swojego otoczenia, swoich bliskich, ale to musi potrwać.

Czy młodzież jeszcze słucha autorytetów?

– Uważam, że tak, inaczej nie zapraszałbym do szkoły tak wielu z nich. Definitywnie minął czas, kiedy młodzi ludzie słuchali wyłącznie rodziców i nauczycieli. Ja nie zauważam kryzysu autorytetów tak mocno jak inni. Młodzież, niezależnie od przekonań, jest ciekawa, co mają do powiedzenia inni ludzie, ci z dorobkiem i doświadczeniem. W tym miejscu muszę powiedzieć, że są dorośli, którym to przeszkadza. Jakby to powiedzieć… miałem sygnały, spotkałem się z niechęcią. Niektórzy wręcz mi mówili, że mój pomysł zorganizowania tego spotkania był nietrafiony. Byli niezadowoleni, że ekspert z zakresu walki z covid pojawił się w szkole, że poruszaliśmy temat szczepień.

Kto wyraził niezadowolenie? Politycy, rodzice?

– Przypuszczam, że to przedstawiciele grupy określanej jako antyszczepionkowcy, antycovidowcy. Ludzie nastawieni na „nie”. Ci, którzy w szczepionkach widzą zagrożenie, specjaliści od teorii spiskowych. Ja nie gram w tej drużynie, ale też nie będę na siłę nikogo przekonywał, oceniał jego nastawienia. W szkole jednak mogę na palcach jednej ręki policzyć nauczycieli, którzy się nie zaszczepili, a w gronie pedagogicznym mam ich 60. Gremialnie poszliśmy do punktu szczepień. Przy czym nikogo nie przekonywałem, to były decyzje indywidualne.

Ale skąd się Pan dowiedział o niezadowoleniu z powodu zaproszenia prof. Simona – były wpisy w internecie, ktoś przyszedł z pretensjami do szkoły?

– Moim zdaniem, nie chodziło o samego profesora, tylko o temat szczepień. Spotkanie było wydarzeniem medialnym, wypowiadałem się dla telewizji, radia, prasy. Wszystkie te informacje zostały w jakiś sposób upublicznione… I po tym wszystkim odebrałem kilka telefonów. Byłem zaskoczony, bo wydawać by się mogło, że zdrowy rozsądek powinien zwyciężyć. Szanuję opinie każdego, ale jeśli ktoś nie podaje imienia i nazwiska… to co mam sobie myśleć?

Co Pan usłyszał od tych anonimowych rozmówców? To był hejt?

– Lekki hejt. Usłyszałem, że powinienem teraz zaprosić kogoś innego, czyli osoby z innego nurtu, jakiegoś przeciwnika szczepień, jak zrozumiałem. Anonimowy głos przekonywał mnie, że trzeba zrównoważyć przekaz, że teraz w szkole powinien pojawić się „inny ekspert”, najlepiej ktoś „z drugiej strony”.

Co Pan mu odpowiedział?

– Atmosfera była nieco nerwowa, ale starałem się kulturalnie i spokojnie rzecz wyjaśnić. Mogłem powiedzieć, „dziękuję, nie mam czasu”, ale doprowadziłem rozmowę do końca, tłumacząc swoje „za” i dodałem, że jego „przeciw” przyjmuję do wiadomości. Zaznaczam, że nie dałem się wpuścić w dyskusję, bo osoba, która do mnie dzwoniła, ani się nie przedstawiła, ani nie podała sensownych argumentów.

(…)



Cały tekst – tylko w Głosie (nr 38, także w formie e-wydania)



Pozostałe artykuły w numerze 38/2021: