Felieton. Jak w starym filmie


Cały świat poszedł w przeciwną stronę, a my wciąż uczymy dzieci, aby mówiły „dzień dobry”, „proszę”, „dziękuję”, ustępowały starszym miejsca i nie były wulgarne. A przecież to są cechy nikomu do niczego niepotrzebne, a nawet szkodliwe.

Jeśli ktoś ma ambicję większą niż zatrudnienie się jako sprzedawca popcornu w multikinie, powinien kląć jak szewc, nikomu się nie kłaniać, zawłaszczać każde wolne miejsce, a na potrzeby bliźniego reagować postawą wściekłego nosorożca. Wszyscy nasi uczniowie, jak to w liceum, mają tyle ambicji, że aż im się uszami wylewa. Dlatego zupełnie niepotrzebnie uczymy ich kultury osobistej, przecież to im może tylko zaszkodzić.

Niestety, z tradycją nie ma tak łatwo. Kiedy w połowie lat 90. trafiłem do tego liceum, a przyszedłem nie z polecenia, lecz z ulicy, miałem wrażenie, że znalazłem się w elitarnym klubie błękitnej krwi, takie tu ludzie mieli maniery. Na progu szkoły zawsze stał dżentelmen, któremu trzeba się było w pas kłaniać. Raz był to sam pan dyrektor, a innym razem portier, ale wymagania mieli podobne. Bezwzględnie egzekwowali dobre wychowanie. Musiałem więc nieźle się napocić, aby pochować słomę, co mi wystawała z butów, a która pozwalała przetrwać na Bałutach, gdzie mieszkałem. W szkole obowiązywały inne zasady niż na dzielnicy. Nienaganne maniery i wysoka kultura to nasza tradycja – co my teraz z tym zrobimy?

Jeden z naszych uczniów mieszka na tym samym osiedlu co ja. Mówi mi więc, jak szkolna tradycja każe, „dzień dobry”, robi przy tym takie szast-prast i obdarza przemiłym uśmiechem, co w prawdziwym świecie już się nie zdarza, jedynie w przedwojennym kinie z Adolfem Dymszą w roli głównej albo Eugeniuszem Bodo. Jest więc ten młody dżentelmen pośmiewiskiem całego osiedla, bo kto dzisiaj kłania się swojemu nauczycielowi? No przecież nikt. Jest jeszcze drugi mężczyzna, teraz już absolwent, który mimo że skończył nasze liceum z dziesięć lat temu, nijak nie może się oduczyć zasad dobrego wychowania. Biedak nawet przepuszcza moją żonę w drzwiach. A gdy wlokłem się z osobą niepełnosprawną na trzecie piętro, to zamiast wyminąć bez słowa, zaproponował, że nam pomoże. Dzieci – a ma dwójkę – także wychowuje na swój obraz i podobieństwo. Miejmy nadzieję, że się szybko zbuntują, bo przecież bez chamstwa cóż człowiek osiągnie? No przecież nic.



(…)

 

Dariusz Chętkowski

 Cały felieton – GN nr 47 (e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 47/2019: