Pięć szkół to orka i wieczna bieganina. Musiałem nieco odpuścić…


Z dr. Adamem Królem, nauczycielem fizyki z Łodzi uczącym w trzech szkołach, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Rozmawiamy w czwartkowy wieczór. To był pracowity dzień?

– Tak. Jeden z tych, w którym oprócz lekcji w dwóch szkołach miałem obowiązki po godzinach. Szkoły na szczęście są blisko siebie. Już w ubiegłym roku, że tak powiem, je „obskakiwałem”.

Jeszcze do niedawna pracował Pan w pięciu szkołach, żeby zarobić na życie. Był Pan jednym z rekordzistów w Polsce. Czy w nowym roku szkolnym udało się ograniczyć liczbę szkół?

– Marzyłem, żeby po minionych dwóch latach zacząć żyć spokojniej, odetchnąć, ale cóż… Nie obyło się bez efektów ubocznych. Gdybym ograniczył się wyłącznie do dwóch publicznych liceów, to miałbym 14 godzin. Trochę mało.

Jest i trzecia szkoła?

– Zdecydowałem się wziąć kilka godzin w szkole prywatnej. Ostatecznie pracuję w trzech szkołach, w jednej więcej. niż planowałem. Ale nadal nie mam pełnego etatu. Brakuje mi jednej godziny do pensum. Ten „oddech” jest kosztowny.

To ile Pan zarobi – najniższą czy średnią krajową?

– Łącznie około 2,3 tys. zł na rękę. W prywatnej płacą około 30 zł brutto za godzinę lekcyjną. Na szczęście jej siedziba znajduje się blisko szkół publicznych, a klasy są kilkuosobowe.

Nie miał Pan dylematu – publiczna czy niepubliczna?

– Nigdy o tym tak nie myślałem. Dla mnie ważne jest środowisko, w którym pracuję. Jestem bardzo zżyty z całym gronem pedagogicznym, z którym wiele lat przepracowałem w gimnazjum. Ta szkoła już nie istnieje, ale na jej zgliszczach powstało liceum i nie chciałbym niczego zmieniać. Ważne, że nadal jesteśmy razem, to jest to, co mnie trzyma w oświacie. Jesteśmy naprawdę, wbrew temu, co się mówi o nauczycielach, bardzo zgrani. Tak jest przynajmniej w naszym przypadku.

(…)



Więcej – tylko w GN nr 41 (e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 41/2019: