Opinie. Problemem jest to, że edukacja straciła znaczenie, autorytet…


Z prof. Marcinem Królem, historykiem idei, filozofem, byłym uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Kto powinien być ministrem edukacji: polityk, nauczyciel, ekspert, osoba z autorytetem?

– Minister jest tylko urzędnikiem, który za nasze pieniądze wykonuje pewne funkcje administracyjne, na ogół niezbędne do wykonania dla konkretnego rządu. Jest to tylko i wyłącznie służba w ramach obsługi obywateli.

Który z ministrów edukacji szczególnie się wybił w ostatnich 30 latach?

– Żaden się nie wybił, nie odznaczył się niczym nadzwyczajnym. Taką tezę można na pewno postawić i nie byłoby to nawet mankamentem, pod warunkiem że polska szkoła funkcjonowałaby bardzo dobrze. Tak, niestety, nie jest. Inna rzecz, to pytanie, czy ministerstwo edukacji jest nam w ogóle potrzebne? Może powiem coś kontrowersyjnego, ale spokojnie można by skasować kilka resortów, w tym m.in. ministerstwo kultury i dziedzictwa narodowego czy ministerstwo edukacji narodowej…

Co w zamian?

– W wielu krajach, w tym w Niemczech, zarządzanie tymi obszarami jest w gestii landów, nie centrali. Mówię o tym, bo kiedyś miałem propozycję – od premiera Tadeusza Mazowieckiego – zostania ministrem kultury, ale powiedziałem mu, że nie będę ministrem czegoś, co w mojej opinii należy skasować. W wielu krajach radzą sobie bez tego resortu. Są specjalne instytucje kultury, stowarzyszenia, fundacje narodowe, które finansują godne uwagi przedsięwzięcia. W Polsce to też się dzieje, ale oddolnie i głównie za sprawą samorządów lokalnych.

Ale co z edukacją? Chciałby Pan oddać zarządzanie edukacją w ręce samorządów czy kuratorów oświaty?

– Przede wszystkim samorządów lokalnych oraz rodziców. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy by tego chcieli. Może obawialiby się wpływu rodziców na programy nauczania, które – jak pokazała ostatnia reforma – nie są w ogóle konsultowane ani z naukowcami, ani z nauczycielami. Sprawdziłem to, bo zaciekawiło mnie, dlaczego nigdy nie słyszałem – ani ja, ani nikt inny z moich znajomych, którzy zajmujemy się w szerokim sensie taką dziedziną jak wiedza o społeczeństwie – by ktokolwiek z nas został zaproszony na konsultacje. I okazało się, że podręczniki do tego przedmiotu napisali dwaj nieznani bliżej pracownicy ministerstwa edukacji. To pokazuje, że centralne zarządzanie edukacją prowadzi do absurdów. Szkoły powinny mieć swobodę decyzji.

Czyli powinny być autonomiczne. To stwierdzenie jednak zdewaluowało się w ostatnich latach. Często o tym mówimy i niewiele z tego wynika…

– To prawda. Gdybyśmy jednak wzięli mapę UE, to by się okazało, że centralne zarządzanie edukacją jest już w odwrocie i w zasadzie Francja jest jednym z nielicznych krajów, gdzie podobne jak w Polsce edukacją nadal zarządza centrala. Różnica jednak polega na tym, że francuskie bezpłatne szkolnictwo nadal trzyma poziom. Przez lata uchodziło za najlepsze w całej Europie. Tam wszystko, od przedszkola po szkoły wyższe, finansuje państwo, czyli społeczeństwo, a matura zdawana przez niezbyt dużą grupę młodych ludzi od razu upoważnia ich do studiów wyższych. Podobnie jest na kolejnych szczeblach – taka Ecole Nationale d’Administration Publique, którą kończyło 80 proc. aktywnych polityków też jest bezpłatna. Ten system ma sens, bo jest nastawiony na promowanie jakości.

(…)

 



Więcej – tylko w Głosie nr 25 i w e-wydaniu



Pozostałe artykuły w numerze 25/2019: