Koronawirus za oceanem. Lekcji jest mniej, ale to wcale nas nie cieszy, raczej przeraża


Z Zofią Kierner, uczennicą mieszkającą w Bostonie i założycielką fundacji Girls Future Ready, rozmawia Piotr Skura

Jak wygląda życie w Bostonie po wybuchu epidemii?

– Zacznę od tego, że Stany Zjednoczone są ogromnym krajem i wszelkie generalizacje ocen czy wniosków są trudne i często nieuprawnione. Każdy stan ma dużą autonomię, inną strukturę demograficzną, wiele odrębnych praw, w tym dotyczących systemu edukacji. W Bostonie wprowadzono „shut down”, czyli m.in. zamknięto restauracje, kina, większość sklepów. Ulice raczej opustoszały. Proszę pamiętać, że Boston i sąsiadujące Cambridge to miasta uniwersyteckie, znajduje się tu prawie 100 różnych uczelni wyższych. Już dwa tygodnie temu zdecydowano o zamknięciu wszystkich campusów, z miasta wyjechały do domów setki tysięcy studentów. Miasto w dużej mierze jest puste.

Jak Amerykanie przyjęli ograniczenia wprowadzone przez władze w Waszyngtonie i władze stanowe? Stosują się do nich czy wręcz przeciwnie?

– Myślę, że Amerykanie podchodzą do problemu dokładnie tak jak inne narody, nie widzę tu dużej różnicy. „Wróg” jest jednak niewidoczny, początkowo więc bagatelizowano problem. Obrazki tłumów ludzi na plażach w Miami czy w Kalifornii są, niestety, prawdziwe.

(…)



Więcej – tylko w GN nr 14-15 (e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 14-15/2020: