Pełnym głosem. Nadchodzi czas stref i kordonów


Koronawirus dotarł do Polski i w często aktualizowanych komunikatach władz słyszymy o kolejnych pacjentach z SARS-CoV-2. Kiedy piszę te słowa, liczba zarażonych zbliża się do 20, gdy ten numer Głosu trafi do czytelników, chorych może być już kilkudziesięciu.

Sytuacja robi się poważna, pojawia się niepokój, który już zamienia się w strach. Nie minęło wiele dni od zdiagnozowania „pacjenta zero”, a już widać, że pojawienie się tego wirusa radykalnie zmieni nasze życie. Jeszcze tydzień temu, kiedy oddawaliśmy poprzedni numer Głosu do drukarni, wiedzieliśmy i przeczuwaliśmy, że po Niemczech, Litwie i innych sąsiadujących z nami krajach przyjdzie kolej na Polskę. Ale było to coś innego niż wtedy, kiedy oficjalnie potwierdzono, że wirus już jest w naszym kraju. Potem okazało się, że jest już w naszym mieście, a na sąsiedniej ulicy w szpitalu zakaźnym leżą już pierwsi chorzy.

Chociaż w większości staramy się zachować zdrowy rozsądek (taką mam nadzieję), to niepokój wisi w powietrzu. Widać to w sklepach i w miejskich autobusach. W spojrzeniach i w gestach, kiedy zastanawiamy się, czy dziś w dobrym tonie jest podać rękę, czy wręcz przeciwnie. Wiele osób, pewnie coraz więcej, boi się choroby, przymusowej kwarantanny, tego, że jego dzielnica, miasto może stać się strefą zamkniętą, odciętą od reszty kraju. Martwimy się, czy system ochrony zdrowia zda egzamin. Zaczynamy bać się potężnej recesji, bo wirus może sparaliżować nie tylko turystykę, handel i transport, ale całą gospodarkę. Zwłaszcza jeśli stan zagrożenia potrwa tygodnie i miesiące. Boimy się, bo o wirusie wiadomo niewiele i trudno przewidzieć, co nas czeka.



(…)

 

Jakub Rzekanowski

Cały komentarz – GN nr 11 (e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 11/2020: