Felieton. Propozycje nie do odrzucenia


Od kwietnia tego roku, oprócz swojej podstawówki, pracuję też w prywatnym liceum. Jakoś trzeba zarobić na wkład własny do mieszkania i zapracować na zdolność kredytową, co przy nauczycielskiej pensji jest trudne. Ale dzisiaj nie o tym

W prywatnym LO (choć nie musi to być standard, tylko moje odczucia) od razu poczułem się ważnym członkiem społeczności, zadbano o mnie, wprowadzając wiele ułatwień umożliwiających skuteczne łączenie pełnego etatu w szkole publicznej i kilku godzin tutaj. Udało mi się złapać kontakt z uczniami i uzyskać dobre opinie od licealistów oraz ich rodziców. Dość powiedzieć, że dyrektorka tego liceum zaproponowała mi etat na czas nieokreślony. A kiedy nie zgodziłem się na podaną przez nią orientacyjną stawkę, złożyła mi propozycję nie do odrzucenia – zaproponowała mi zatrudnienie, w którym uzyskiwałbym ponad 150 proc. swoich dotychczasowych poborów. Oprócz tego w bonusie są małe klasy, działają komputery, nie szwankuje internet itd.

Długo się zastanawiałem nad ofertą, ponieważ – nie ukrywam tego w publikowanych na łamach Głosu Nauczycielskiego tekstach – biurokracja mnie męczy, a stale zwiększająca się kontrola kuratoriów bardzo niepokoi. Jedyną przeszkodą w zmianie miejsca pracy jest moje przeświadczenie, że edukacja powinna być darmowa i tak samo dostępna dla biednych i dla bogatych, dla tych z miast i ze wsi. Udałem się jednak do szefowej mojej publicznej szkoły i powiedziałem jej, że rozważam zmianę. Wyłożyłem, co mi nie pasuje, i zapytałem wprost, czy mam odchodzić, czy zostać. Odbyliśmy konstruktywną rozmowę, podczas której padło wiele obietnic. Czy zostaną spełnione – tego nie wiem, ale uznałem, że trzeba dać ostatnią szansę publicznej oświacie, choćby z powodu przywiązania do moich siódmoklasistów.



(..)

 

Dariusz Żółtowski

 

Cały tekst – GN nr 25-26 (e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 25-26/2021: