Klimatolog: Kurtki puchowe nadal będą nam potrzebne


Z prof. Tadeuszem Niedźwiedziem, klimatologiem z Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

W ilu procentach sprawdza się przysłowie: „Święta Barbara po wodzie, Boże Narodzenie po lodzie”?
– W 50 proc. (śmiech). Na dwoje babka wróżyła.

Pamięta Pan siarczyste mrozy, zaspy? Czy te uroki zimy są już za nami?
– Nieraz przeżyłem ciężkie zimy. Jeśli weźmiemy pod uwagę ostatnich 70 lat, to największe mrozy mieliśmy w lutym 1956 r., kolejne w styczniu 1963 r. Było ok. 80 cm pokrywy śnieżnej, a mrozy takie, że Uniwersytet Jagielloński zwolnił studentów na niemal dwa tygodnie. Śnieg wywożono ciężarówkami z ulic i zrzucano prosto do Wisły. Zdarzały się ciężkie zimy i w XXI w. W 2006 r., kiedy padało przez wiele dni, pod zwałami śniegu zawaliła się Hala MTK. Sądzę jednak, że takie bardzo srogie zimy są już poza naszą zbiorową pamięcią. Wkrótce przypuszczalnie będziemy je sobie przypominać tylko z literatury.

Jeśli weźmiemy pod uwagę kryterium temperatury, to która z zim była najmroźniejsza od momentu rozpoczęcia pomiarów w Polsce?
– Pomiary prowadzone są od 250 lat. Najmroźniejszą odnotowaną zimą XX stulecia była zima 1928/1929.

(…)



Więcej  – GN nr 51-52 (e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 51-52/2020: