Felieton. Decyzja sanepidu


Gdy pełniłem dyżur, zadzwoniła sekretarka, aby zapytać, jak się czuję. Normalnie zawsze trochę boli mnie gardło, jak to nauczyciela, kręci mi się w głowie, jak to osobie z nadciśnieniem, mrowi w plecach z powodu długiego siedzenia przed komputerem, duszno też mi stale, jak to hipochondrykowi. W ogóle zwykle czuję się źle, a teraz dobrze. Sam siebie nie poznaję.

Sekretarka powiedziała, że gdybym zaobserwował u siebie objawy złego stanu, muszę natychmiast powiedzieć. A jeśli nic mi nie jest, mam jak najszybciej zejść do gabinetu pani dyrektor. Szkoda, myślę sobie, że sekretarka nie zadzwoniła wczoraj. Całą poprzednią noc nie spałem, podejrzewałem zawał, ale że nie mogłem dodzwonić się do przychodni, ubrałem się i przyszedłem do roboty. Wczorajszy dzień jakoś minął, choć spodziewałem się najgorszego. Natomiast dzisiaj, o dziwo, czuję się świetnie.

Powiedziałem woźnej, że muszę opuścić miejsce dyżuru, gdyż wezwano mnie na dywanik. Wszedłem bez przeszkód do gabinetu szefowej. Pani dyrektor zapytała, czy zgadzam się, żeby mi zmierzono temperaturę. Nie ma co mierzyć, jest idealna, ja to wiem. Wczoraj miałem złą, ale dzisiaj wszystko jest piękne. Pani dyrektor jednak mi nie uwierzyła, zmierzyła, okazało się, że 36,6. Zapisała i zapytała o samopoczucie. Niestety, nawet nie dobre, lecz wyśmienite. Czuję się doskonale, aż mnie to martwi. A skąd ta troska?



(…)

 

Dariusz Chętkowski

 

Więcej tylko w Głosie (nr 42-43, e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 42-43/2020: