Felieton: Dał nam przykład


Kto by pomyślał, że będzie taki problem ze znalezieniem nauczyciela języka obcego na sześć godzin. Pierwszy chętny zrezygnował, gdy w domu na spokojnie przeczytał, co podpisał. Podobno zamurowało go wynagrodzenie. Za 600 zł – tyle dostałby na rękę jako stażysta – nie będzie sobie głowy zawracał. Pracy nie podjął. Nawet go na oczy nie widzieliśmy.

Drugi okazał się nie być takim materialistą. Nawet nie spojrzał na kwotę wynagrodzenia, tylko od razu kazał się prowadzić na lekcję. Zrobił doskonałe wrażenie na dyrekcji, gdyż był głodny uczenia. Rwał się do uczniów, a przecież w tym zawodzie o to chodzi. Jesteśmy dla dobra dzieci. Tylko one się liczą. Służba, misja, poświęcenie, Janusz Korczak, król Maciuś I, Irena Sendlerowa, nowoczesne metody nauczania, tradycyjne wartości, innowacyjność – o tym rozmawiano.

Szefowa po drodze zahaczyła o pokój nauczycielski, przedstawiła nam kandydata do zawodu – bo to także stażysta – pokazała tablicę informacyjną, którą później należy wnikliwie przeczytać (dyżury, hospitacje, przynależność do zespołów, udział w projektach, Bóg jeden wie, co jeszcze), i wprowadziła go na lekcję. Dzieci, nareszcie mamy nauczyciela! Wzrokiem dała do zrozumienia, że to cenny nabytek, więc trzeba chuchać i dmuchać. Żadnych wybryków, bo będziecie mieli ze mną do czynienia. Młody nauczyciel – trudno o takiego – jego wartość cenniejsza niż złoto.

Niestety, okazało się, że kandydat do zawodu rezygnuje. Jutro już nie przyjdzie. „Coście mu zrobili?” – krzyknęła szefowa na uczniów. Fakt, przed laty był zwyczaj w szkole, że nowemu nauczycielowi klasy dawały wycisk. Teraz jednak nawet najmniej rozgarnięty wyrostek – a w naszym liceum przecież sami tędzy mądrale – rozumie, że nauczyciel to towar deficytowy. Dokuczanie i dręczenie poszło w las, teraz wszyscy mili i uprzejmi, byle nowego nie zniechęcić. Starych nauczycieli, takich z 30-letnim stażem, uczniowie potrafią drażnić głupim zachowaniem, ale wobec młodych i nowych zachowują się nadzwyczaj dojrzale. A zatem to nie młodzież okazała się przyczyną tego, że kandydat na nauczyciela po jednym dniu zakończył swoją przygodę ze szkołą. Więc kto?

Podobno winna była owa nieszczęsna tablica informacyjna. Dyżurów każdy nauczyciel ma trzy-cztery. Trzeba lecieć na nie z wywieszonym ozorem, aby się nie spóźnić, bo licho nie śpi. Za wszelkie zdarzenia odpowiada nauczyciel. Dyżurować trzeba aktywnie (regulamin to zapisana maczkiem strona formatu A-4), kontrolować ubikację damską i męską, zaglądać w zakamarki piętra, łowić palaczy, przeciwdziałać agresji. I to wszystko oraz wiele więcej od dzwonka do dzwonka.

Gdy dzwoni na lekcję, trzeba zerwać się i biegiem pognać do sali, gdyż zajęcia muszą rozpoczynać się punktualnie. Jak ktoś biega poniżej 10 sekund na setkę, może mieć problem. Spóźni się, czym narazi młodzież na poważne niebezpieczeństwo, i będzie musiał stanąć przed komisją dyscyplinarną. Dura lex, sed lex. Sprawne prowadzenie dyżuru właściwie jest ważniejsze od prowadzenia lekcji. Bowiem dyżur może być kontrolowany non stop, co faktycznie dyrekcja czyni, natomiast lekcja jest hospitowana sporadycznie. Nowy nauczyciel musi liczyć się z maksymalną kontrolą.

Posiedzenia rady pedagogicznej raz w miesiącu, zebrania szkoleniowe też raz. Nadzwyczajne spotkania kadry możliwe nawet codziennie, wszystko zależy od sytuacji. Właściwie człowiek nie zna dnia ani godziny, kiedy będzie musiał  zostać dłużej w szkole. Powodów setki. Dawniej na takie sprawy był zarezerwowany jeden dzień w tygodniu, a teraz niczego nie można być pewnym. Pod znakiem zapytania jest nawet wolna sobota. Nic dziwnego, że młody kandydat do zawodu puknął się w czoło i pomyślał, że wymagania jak w korporacji, płaca gorsza, niż ma niewykwalifikowana szwaczka albo pomocnik brukarza. Młody nauczyciel oniemiał, a przecież nie doczytał tablicy informacyjnej do końca. Dalej jest o pracy w zespołach, prowadzeniu dodatkowych zajęć, udzielaniu się przy projektach edukacyjnych, angażowaniu się i wyróżnianiu.

Młodemu wystarczył jeden dzień, aby zrozumieć, w co się pakuje. Dzieci w szoku, rodzice wpadli w panikę. Może trzeba go było jakoś zatrzymać? Może jest na to sposób? Nowy odszedł, ale jego duch pozostał. „Przepraszam – zapytał ktoś w pokoju nauczycielskim – czy mamy obowiązek prowadzić koła zainteresowań, za które nam się nie płaci? Nie mamy takiego obowiązku, prawda? To dlaczego mam zapowiedzianą hospitację na zajęciach dodatkowych, których nie zamierzam prowadzić? Czy ktoś może mi to wytłumaczyć?”.

Więcej – tylko w GN nr 39 (e-wydanie)





Pozostałe artykuły w numerze 39/2019: