Pełnym Głosem: Papier na wszystko


Co mi zajmuje najwięcej czasu poza realizacją pensum? Przygotowanie do lekcji? Nie! Wypełnianie szkolnych dokumentów. Tak właśnie odpowiedziało 50,6 proc. nauczycieli uczestniczących w badaniu ankietowym przeprowadzonym przez ZNP. Uczestnicy ankiety przyznali jednocześnie, że czas poświęcony szkolnej biurokracji to najczęściej czas stracony.

Z wyprodukowanych w ten sposób papierów pożytek jest niewielki, by nie rzec – żaden. Nauczyciele, którzy uczestniczyli w badaniu, najczęściej przyznawali, że efekty owej papierologii (generalnie, poza wyjątkami) nie ułatwiają im pracy i w niczym nie pomagają. Produkują więc papiery, bo tego oczekuje dyrektor…

Wyniki tej ankiety – dość zatrważające, przyznają Państwo – obszernie opisaliśmy w Głosie jeszcze przed wakacjami. Trzeba powiedzieć, że decyzja o jej przeprowadzeniu była strzałem w dziesiątkę. W tym sensie, że w wynikach zobaczyliśmy samą istotę problemu, o którym wszyscy mówią i na który narzekają, lecz którego wcześniej (a przynajmniej w ostatnich latach) nikt nie zbadał. Chwała nauczycielom – a było ich prawie 18,5 tys. – że wypełnili ankietę, chociaż z pewnością mają wypełniania, wpisywania i opracowywania dość – jak to się mówi – „po kokardę”. Ale już sam fakt, że tak masowo wzięli udział w badaniu i poświęcili na to cenny czas, świadczy o tym, jak nabrzmiały jest problem.

Dane z ankiety MEN miało więc przed wakacjami i wszyscy się zastanawiali, co resort, już pod nowym kierownictwem, z tym zrobi. Zwłaszcza że odbiurokratyzowanie szkoły obiecywali już różni ministrowie, z Anną Zalewską włącznie. A potem najczęściej dokładali, zamiast ujmować. Papierów oczywiście, a to kolejne dzienniczki do rejestracji zajęć, a to programy, a to opracowania. Biurokratycznym hitem (tym razem głównie dla dyrektorów), z którego MEN się wycofało, były niesławne wskaźniki i punkty w ramach nowej oceny pracy nauczyciela. Wyobraźmy sobie kilkudziesięcio- lub nawet kilkusetstronicowe regulaminy oceniania w każdej szkole i przedszkolu, kilkaset wskaźników i tony papieru z uzasadnieniem takiej, a nie innej oceny. To udało się, na szczęście, zatrzymać. Ale i bez tego biurokracja ma się dobrze. Dlatego nie było wiadomo, czy resort pochyli się nad ankietą Związku, czy nie.

Po wakacjach są jednak pierwsze, bardzo wstępne efekty. Jest zespół (a właściwie grupa robocza) i gremium to – złożone z przedstawicieli resortu, związków i kuratorów oświaty – przyjrzy się obecnym przepisom. Będzie wiadomo, jakie dokumenty obowiązkowo trzeba tworzyć, a jakich nie. Być może – to byłby logiczny krok – uda się też okroić te obowiązkowe. Trzymamy więc kciuki za powodzenie prac zespołu, zapisujemy ministrowi Piontkowskiemu na plus zainteresowanie tym problemem i mamy nadzieje, że rozpoczęta właśnie walka z biurokracja nie zakończy się razem z kampanią wyborczą i będzie trwać także po 13 października, aż do zwycięstwa nad papierowym monstrum.

Oczywiście, jest to zapewne długi proces, który docelowo wymaga, oprócz przeglądu przepisów, także zmiany klimatu w szkołach, przywrócenia zaufania do nauczycieli i zmiany zwyczaju, że najlepiej jest mieć „papier na wszystko”. Na wszelki wypadek. Trzeba więc skończyć z zasadą, że najważniejsze jest to, co w papierach, a nie to, co się dzieje naprawdę. Trzeba by skończyć z nadmiarem kontroli i sterowaniem oświatą „na telefon”. Wtedy dyrektorzy nie odczuwaliby presji, która dzisiaj skłania do posiadania „papieru na wszystko”, zwanego też (podaję w wersji cenzuralnej) „…chronami” albo „…krytkami”. Czy to możliwe, choćby w pewnym stopniu? Na to pytanie sami muszą sobie Państwo odpowiedzieć, na podstawie własnego doświadczenia.

Najważniejsze jednak, że pierwszy krok do rozpoczęcia walki z biurokracją został wykonany. Jeśli uda się ustalić, co nauczyciel musi, jeśli chodzi o biurokrację, a czego nie, łatwiej będzie związkowcom bronić pedagogów przed zrzucaniem na nich niepotrzebnej papierkowej roboty. Niech za tym pójdą dalsze kroki. Grupie roboczej – kibicujemy!

Więcej – tylko w GN nr 39 (e-wydanie)





Pozostałe artykuły w numerze 39/2019: